W dniu 5 sierpnia 2022 w weekendowym wydaniu „Tygodnika Siedleckiego” ukazał się bardzo interesujący wywiad z Markiem Murmyło, Dyrektorem Generalnym Eco Harpoon-Recycling, a od niedawna także prezesem wizytówki siedleckiego sportu – WLKS Siedlce Nowe Iganie. Wywiad przeprowadził redaktor Paweł Świerczewski.
- Pełnienie funkcji prezesa WLKS rozpoczął Pan od pożegnania swojego poprzednika. To musiało być, tak po ludzku, bardzo trudne.
- Wszyscy wiedzieliśmy o ciężkiej chorobie Zygmunta i zdawaliśmy sobie sprawę, jakie ma rokowania. Nie spodziewałem się jednak, że jego odejście nastąpi tak szybko. Bardzo go szanowałem. Mieliśmy niejednokrotnie okazję do rozmowy. Zygmunt, widząc moje zaangażowanie w sprawy klubu, konsultował ze mną wiele rzeczy. Nigdy wtedy nie przeszło mi przez myśl, że kiedyś przyjdzie mi go zastąpić. Nie wiem też, czy on wiązał ze mną takie plany. Był człowiekiem bardzo rozsądnym i cieszył się ogromnym poważaniem, o czym świadczą tłumy żegnające go na pogrzebie. Prowadząc WLKS, pozostawił po sobie wysoko podniesioną poprzeczkę, choć w jego przypadku, jako wielkiego miłośnika ciężarów, lepsze byłoby porównanie do gryfu od sztangi. Będę starał się sprostać temu wyzwaniu.
- Nie obawia się pan porównań?
- Liczę się z nimi. Nie będę jednak Zygmunta naśladował, bo to byłoby niemożliwe. Zamierzam iść własną drogą. Mam swoją wizję, jak poprowadzić WLKS. W jej realizacji liczę na wsparcie zarządu, bo do zrobienia jest wiele, zarówno w sferze organizacyjnej, jak i wizerunkowej. Przede wszystkim chciałbym, żeby siedziba WLKS stała się jego wizytówką. Ma to być miejsce nowoczesne, kojarzące się z uprawianiem sportu na najwyższym poziomie. Klub w związku z tymi zmianami nie poniesie żadnych kosztów. Wszystkie pokryję albo z własnych środków, albo z tych pozyskanych od sponsorów. Zamierzam prowadzić klarowną politykę finansową. Każdy, kto zechce swoimi pieniędzmi wesprzeć WLKS, będzie dokładnie wiedział, na co zostaną przeznaczone. Nie będzie jednego wspólnego worka ani przerzucania z kupki na kupkę. Ile uda się pozyskać na konkretne cele, tyle zostanie na nie poświęcone. Zaczniemy od najbardziej prozaicznej rzeczy, czyli zamontowania i uruchomienia klimatyzacji w pomieszczeniach klubu. Obecnie zawody rozgrywane są w niesamowitym skwarze, co dokucza publiczności, a przede wszystkim zawodnikom. Coś takiego w XXI wieku jest nie do pomyślenia. Pora pójść z duchem czasu.
- WLKS zawsze prowadzili ludzie stąd. Pan nie jest ani mieszkańcem Siedlec, ani powiatu siedleckiego. Niektórzy mają obawy, że przez to nie będzie aż tak oddany sprawom klubu.
- Moja przygoda z WLKS trwa już cztery lata. Pierwszy raz zostałem zaproszony na zawody jako kibic, później przyjeżdżałem do Siedlec, będąc przedstawicielem sponsora. A jeszcze później, co było dla mnie dużą nobilitacją, zaproponowano mi zasiadanie w zarządzie, a następnie w jego prezydium. Nie spodziewałem się, że swoimi poczynaniami wzbudzę aż takie zaufanie, żeby powierzyć mi zarządzanie klubem. Wierzę, że ci, co to zrobili, dokładnie wiedzieli, na kogo stawiają. Nie zamierzam pełnić tylko funkcji reprezentacyjnej. Człowiekowi z zewnątrz łatwiej na pewne rzeczy spojrzeć z dystansem, a może też, nie będąc wmieszanym w żadne koligacje, działać bardziej zdecydowanie. W Siedlcach będę bywał wystarczająco często, aby nad wszystkim trzymać odpowiednią pieczę.
- Zarządza pan dużą firmą, odnosząc sukces finansowy. Czy zdobyte w biznesie doświadczenia można przełożyć na kierowanie klubem sportowym?
- Zarządzanie we wszystkich dziedzinach polega na tym samym. Albo ma się do tego smykałkę, albo nie. Klub sportowy niczym nie różni się od firmy. Zawodnicy są jak pracownicy. Mają nadzieję, że to, co robią, pozwoli się im z tego utrzymać i zapewnić godne życie bliskim. Zadaniem klubu jest stworzenie takich warunków, aby sportowiec przez najbliższych 20 lat, a może i więcej, chciał go reprezentować bez obawy o swój byt. Samymi medalami nikt jeszcze się nie nakarmił. Będę starał się nie tylko wymagać, ale też odpowiednio doceniać trud i sukcesy podopiecznych. Pieniądze dzisiaj leżą na ulicy. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie ich szukać i jak podnieść.
- Do tej pory dał się pan poznać w Siedlcach jako hojny sponsor, wspierający młode talenty jak Olga Niedziałek czy Wiktoria Wróbel. Ale pól Pana działalności sportowej jest więcej.
- Sport, szczególnie ten w wydaniu ludowym, był obecny w moim życiu od zawsze. Sam zaczynałem od kopania w piłkę w klubie LZS Piast Czerwona Woda. Następnie poszedłem na studia, gdzie dbanie o tężyznę fizyczną było wręcz wymagane. A później, gdy pełniłem funkcje dowódcze w wojsku, robiłem wszystko, aby pod względem fizycznym nie być gorszym od swoich podwładnych. Po odejściu na emeryturę wspólnie z kolegami zbudowaliśmy strzelnicę. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że w tym czasie młodzież z powiatu nowodworskiego była najlepiej „ostrzelana” w Polsce. W dalszym ciągu staram się nie poddawać upływowi czasu i minimum trzy razy w tygodniu ćwiczyć na siłowni. A jeśli chodzi o działalność wspierającą sport, to w pewnym momencie w firmie, w której pracuję, zdecydowaliśmy się na nawiązanie współpracy z krajowym zrzeszeniem LZS. Tak trafiłem do ludowych klubów na Mazowszu, w tym do Siedlec. Jestem także członkiem komisji sportu wiejskiego PKOL. Cieszę się, że dzięki powierzeniu mi funkcji prezesa WLKS będę mógł młodym sportowym talentom pomagać w jeszcze bardziej bezpośredni sposób. To klub o dużych tradycjach i zrobię wszystko, aby napisać kolejne piękne karty w jego historii. Jestem po spotkaniach zarówno ze starostą, jak i prezydentem miasta. Mam zapewnienia z obu stron o wsparciu.
- Jako sponsor był pan witany w Siedlcach ze wszystkimi honorami. Teraz, będąc prezesem, trzeba wziąć dużą odpowiedzialność na swoje barki. Po co to Panu było?
- Sam się nad tym zastanawiam, bo oczywiście mógłbym poprzestać tylko na tym, co jest przyjemne. Ale lubię wyzwania, z niejednym sobie w życiu poradziłem. Zdaję sobie sprawę z trudności, jakie mnie czekają, ale wiem, że w zarządzie otaczam się ludźmi, którym przyświeca dobro WLKS. Od razu zastrzegłem, że mogę zostać prezesem pod warunkiem pozostawienia na swoim stanowisku dyrektora Stefana Długosza. Nie puszczę go na emeryturę. To człowiek, który jest filarem WLKS, wie o nim wszystko. Razem możemy zdziałać duże rzeczy.
- Co ma pan na myśli?
- WLKS w najlepszym momencie swojej historii był na 12. miejscu w Polsce w klasyfikacji zespołów ludowych. Obecnie jest 16.-17. A ja sobie postanowiłem, że wprowadzę go do pierwszej dziesiątki. Uważam, że jest to do zrealizowania przy wsparciu całej społeczności klubowej, lokalnych mediów i decydentów. Chcę utrzymać wszystkie dotychczasowe sekcje WLKS, ale w znacznym stopniu rozwinąć tę najbardziej w sporcie popularną, nazywaną nie bez powodu królową sportu, czyli sekcję lekkoatletyczną. Wpłynęłoby to na wzrost naszej rozpoznawalności na arenie krajowej, a nawet, na co też liczę, międzynarodowej. Będę też dążył do utworzenia w pobliskich szkołach podstawowych klas patronackich WLKS, co w moim przekonaniu znacznie usprawni kwestie naboru. Pomysłów jest wiele. Ich realizacja nie będzie prosta, ale nie należę do ludzi, którzy się łatwo poddają. Musimy iść do przodu, a na naszych sztandarach powinny błyszczeć twarze wybitnych sportowców, wychowanków WLKS, medalistów wszelkiej rangi zawodów, w tym tych najważniejszych – olimpijskich. Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o Lidii Chojeckiej, Agacie Wróbel, Dominice Misterskiej, Marcinie Dołędze i wielu, wielu innych.